Oman: Fort w Quriyat i Wadi Dayqah Dam

Pomimo tego, że wyjazd zaczął się od kilku problemów, każda kolejna chwila spędzona w Omanie utwierdzała mnie w przekonaniu, że decyzja o wyjeździe była jedną z najlepszych, jakie w ostatnim czasie podjęliśmy. Bardzo potrzebowaliśmy tej podróży. Tych widoków, ciszy i spokoju, których mogliśmy doświadczyć między innymi w miejscach takich jak fort w Quriyat czy tama Wadi Dayqah Dam. 

Dzień 3, 22.01.2019 część 1/2

Wizowy problem

Przez lotnisko idzie się i idzie, ale w końcu docieramy do kontroli paszportowej. Podaję paszport i już witam się z gąską, ale… nie mogę wejść na terytorium Omanu. O e-wizę należy ubiegać się maksymalnie na 30 dni przed wyjazdem i ten warunek jak najbardziej spełniliśmy z tym że termin ten zgadzał się w przypadku poprzedniej opcji wyjazdu, czyli tydzień wcześniej. Teraz okazuje się, że nasza e-wiza ważna była do 20.01.2019, a jest 22.01. Przegapiłam to. Strażnik nic nie może zrobić, odsyła nas do okienka, w którym kupimy kolejną wizę. O ile przez Internet za 10 dniową wizę płaci się 5 OMR (ok. 50 zł), tak teraz musimy liczyć się z wydatkiem 6 OMR (5 OMR za wizę plus do tego 1 OMR opłaty administracyjnej). Ale nie ma co narzekać, dobrze że w ogóle możemy kupić tę wizę na lotnisku, bo omańskie władze miały zakusy, żeby tę opcję całkowicie skasować.

Na szczęście da się płacić kartą i od razu mogę przetestować Revoluta w Omanie – kurs jest naprawdę niezły. Z konta ściąga mi ok. 118 zł za dwie wizy. Z potwierdzeniem zapłaty udajemy się po raz kolejny w stronę strażników. Znów kolejka, okazanie karty pokładowej (kolejny strażnik nie jest zbyt miły) i jesteśmy na terytorium Omanu.

Napiwek? Ale za co?!

Szybko udajemy się po bagaże – na szczęście oba doleciały, po fakcie jednak zauważymy, że walizki zostały zniszczone w różnym stopniu. Jedna poważnie – praktycznie cały róg się jej rozleciał. Niestety zorientujemy się za późno, żeby złożyć reklamację… W drugiej już prawie wszystkie suwaki są oberwane. Jak oni to robią?! Podejrzewam, że ta większa, bardziej uszkodzona musiała spaść z dużej wysokości. Niemożliwe, żeby nie wytrzymała upadku np. z taśmy. Miły początek wyjazdu, nie ma co…

Pora załatwić formalności z autem – od tego zaczynamy. Jakiś imigrant (szybko da się zauważyć, że pracuje w tym kraju cała masa ludzi przyjezdnych z Pakistanu, Indii itp.) prowadzi nas do auta. Za podstawienie samochodu i sprawdzenie z nami uszkodzeń (strasznie nie podoba mu się moja skrupulatność i czepianie się nawet drobnych rys) żąda napiwku. Nie potrafi zrozumieć, że nie mamy jeszcze gotówki. Kantor zostawiliśmy sobie na koniec. Mężczyzna dłuższy czas nie odpuszcza, ale w końcu wraca na lotnisko. Po chwili i my ruszamy zza nim.

Zostały nam jeszcze do załatwienia riale (omańska waluta) i karta SIM. Kantory i punkty sprzedaży SIM są czynne chyba całą dobę, więc bez problemu wszystko organizujemy. Warto jednak pamiętać, że kantory na lotnisku pobierają znaczą prowizję i dodatkowo jeszcze opłatę. W naszym przypadku wszystko to wyniosło 6,50 OMR, czyli prawie 65 zł! Niestety z związku z intensywnym planem nie mieliśmy wyjścia i większość gotówki musieliśmy wymienić właśnie po przylocie. Jak się później okazało, było to dobre rozwiązanie. Ty jednak  – jeśli tylko Twój plan na to pozwoli – rozważ albo wypłatę z bankomatu, albo wymianę po lepszym kursie w Maskacie. Ten plus, że skorzystaliśmy z oferty gdzie wymieniając pieniądze z powrotem, dostaliśmy taki sam kurs.

Nocleg w plenerze

Po napełnieniu baniaków na wodę, wreszcie ruszamy przed siebie. Bardzo zależy nam na zobaczeniu świecącego fitoplanktonu, który o tej porze można zaobserwować w wodach u wybrzeży Omanu chociażby między Maskatem a Sur, ale niestety tym razem szczęścia nie mamy. W końcu po dojechaniu do malowniczych zatok Bandar al Khairan parkujemy auto na szczycie wzgórza. Jest już bardzo późno (a może wcześnie? Dochodzi w końcu 4:30), pora w końcu chociaż trochę się przespać. Nawet nie rozkładamy tylnych siedzeń, po prostu idziemy spać prawie tak jak stoimy. Ta noc będzie bardzo krótka.

Bandar al Khairan

Budzę się jeszcze przed wschodem słońca. Podejrzewaliśmy, że skoro w Turcji jasno robiło się koło 8:00, podobnie będzie i tutaj, jednak już kilka minut po 6:00 zauważam, że chyba powoli się rozjaśnia. Czy rzeczywiście? Usypiam jeszcze na 20 min. by obudzić się w zupełnej jasności.

Trochę żal mi budzić męża, ale mamy spory kawałek do przejechania. W końcu wstajemy, zjadamy na szybko śniadanie i podziwiamy wschód słońca. Jest cicho i pięknie. Tylko na moment podjeżdża ktoś na motorku, sprawdza czy dwa pobliskie kosze na śmieci nie są przepełnione i zostawia nas w spokoju. Później w zatoce zauważamy kogoś na skuterze wodnym i kilka motorówek, ale nikt nas nie niepokoi. Gdy słońce na dobre jest już na niebie, ruszamy wąską, kamienistą ścieżką na plażę. W aplikacji Maps.ME miejsce to zachwalane jest jako idealna plaża dla kobiet. Rzeczywiście jest to ustronne miejsce, na tyle że przypadkiem trafiamy nawet na zagubiony stanik…

Woda jest płytka, ale chłodnawa. Za wcześnie na kąpiele. Przy brzegu leży trochę muszli, ale nic specjalnego. Nieco dalej zauważamy przy skałach zniszczoną kolonię ostryg, musieli się na nie połasić obozujący tutaj ludzie – miejsc po ogniskach jest całkiem sporo, a w Omanie obozować można prawie wszędzie. Taka noc na plaży to byłoby to! Dobrze jednak, że nie zdecydowaliśmy się schodzić tu po ciemku, bo o skręcenie nogi byłoby wtedy łatwo.

Niby jest bardzo wcześnie, ale słońce już przypieka. Żegnamy się z ustronną plażą i jedziemy w stronę miejscowości Quriyat, w której to znajdują się odrestaurowane pozostałości dawnego fortu. Jednego z wielu – ponoć w Omanie doliczono się ponad 500 fortów, zamków i wież obserwacyjnych. Niektóre źródła mówią nawet o liczbie przekraczającej 1000!

Po drodze znów mijamy osły (jeden z nich w nocy trochę nas w tym samym miejscu przestraszył), kozy, a także… dziesiątki fotoradarów. Oman radarami stoi! Przy głównej trasie na Sur (ale nie tylko) fotoradary rozmieszczone są co około 2-3 km. Jakby ktoś bardzo chciał przyspieszyć, bez pamiątkowego zdjęcia mu się to nie uda – limit wynosi głównie 120 km/godz., ale zdarzają się odcinki z większymi ograniczeniami. Za każdym razem jak tylko dobijamy do tego limitu, czujnik w samochodzie zaczyna głośno pikać. To chyba standardowe wyposażenie samochodów w Omanie.

Zanim zajedziemy pod fort, robimy zakupy w Mars Hypermarket. Ceny są wyższe niż w Polsce, chociaż niektóre przykłady pokazują, że część artykułów może być tańsza – np. mleko kokosowe. Bardzo wiele artykułów pochodzi z importu – a to z Emiratów Arabskich, a to z Pakistanu, Arabii Saudyjskiej itp. Nawet pikle z cytryny, mango czy daktyle nie pochodzą stąd. Czy tak jest we wszystkich sklepach? Trzeba będzie to sprawdzić! Ogółem mamy spory problem ze znalezieniem czegoś lokalnego. Tak samo jak mamy problem ze znalezieniem normalnego mleka UHT. Większość kartoników opisana jest informacją, że mleko to zostało zrobione z… mleka w proszku. Trafiamy w końcu na jeden produkt – mleko pochodzące z Salala – ale kosztuje 3x tyle co inne mleka.

Robię mnóstwo notatek co do cen, wpis praktyczny na ten temat znajdziesz tutaj: Ceny w Omanie 2019. Mijamy przystanki autobusowe (to nieprawda, że w Omanie nie ma komunikacji!) i robiąc krótki postój pośród dziwnie wypiętrzonych gór docieramy w końcu do miasteczka.

Fort w Quriyat

Wstęp do zadbanego – widać że niedawno odnowionego – fortu kosztuje 0,500 OMR od osoby. To jakieś 5 zł. Gdy płacimy za bilety i udajemy się na samodzielne zwiedzanie, zaraz obok nas wyrasta młody chłopak, który zaczyna opowiadać nam o tym miejscu.

Że ma ono 300 lat, że mieszkał tu niegdyś władca, który otrzymał z Iranu miecz z inskrypcją swojego imienia i nazwiska w jęz. perskim na rękojeści, prezentuje, w jaki sposób ludzie perfumowali swoje ubrania kadzidłem (kobiety rozpalały kadzidło, nad którym ustawiały prostą konstrukcję, na której z kolei układały swoje suknie warstwowo, mężczyźni natomiast stawali w ubraniu nad rozpalonym kadzidłem). Dostajemy do ręki starą tarczę wykonaną ponoć z trzymanego w mleku i zaprawionego żywicą kadzidłowca drewna palmy daktylowej. Teraz służy to tańcom i pokazom, niegdyś było jednak orężem broni. Tarcza jest malutka, ale ciężka. Ciekawa jestem, jak mogła służyć ochronie przy tak niewielkim rozmiarze.

Podziwiamy tradycyjne omańskie noże – handżary. Ten należący do rezydującego tu władcy z drewnem kadzidłowca i srebrem oraz należący do poprzednika z kości żyrafy i srebra. W każdym kolejnym pomieszczeniu dostajemy solidną dawkę informacji. Omańczyk prowadzi nas na dach i na wieżę pokazując dokładnie, do czego służyły poszczególne otwory strzeleckie, gdzie siedziała czujka obserwująca sytuację, tłumaczy że wystarczył jeden strzał armatni z oddalonej, ale widocznej stąd wieży przy brzegu, by wszyscy byli w gotowości.

Pokazuje też otwór, przez który na najeźdźców wylewany był gorący olej. Pomysłowość obronna nie znała chyba granic. Największą ciekawostką są jednak… drewniane klapki. Ponoć służyły panu i pani tego domu jako klapki kąpielowe. Musiały być strasznie niewygodne! Kobieca wersja była dodatkowo zdobiona wzorami z henny:

Poza historią fortu, dowiadujemy się też od naszego przewodnika nieco o nim – okazuje się, że uczył się w szkole 3 języków (arabski, hinduski i jeszcze jeden, którego niestety nie pamiętam), a angielskiego nauczył się ze względu na 11 letnią pracę z turystami w tym miejscu. Skończył szkołę jako 17 latek i od tamtej pory oprowadza dość nielicznych tu przyjezdnych. Gdy już się mamy żegnać, zaprasza nas do swojego pomieszczenia (nawet mówi, że nie musimy ściągać butów), byśmy wpisali kilka słów do księgi pamiątkowej. Oczywiście nie możemy odmówić.

Quriyat to miejscowość mająca bardzo wątpliwy zaszczyt bycia jednym z pierwszych omańskich miast, które doświadczyły ataku portugalskiej floty dowodzonej przez Alfonso de Albuquerque. Żołnierze Albuquerque zaatakowali miasto w sierpniu 1508 roku, podpalając i masakrując jego mieszkańców – mówi się, że pojmanym więźniom obcinano uszy i nosy.

Przejeżdżamy jeszcze na ciemną plażę by zobaczyć resztki wspomnianej wieży. Łodzie wyciągnięte na brzeg czekają na właścicieli, okolica jest strasznie senna. Jedziemy za jakimś starszym mężczyzną nie chcąc go zmuszać do zejścia, gdy jakiś kierowca z naprzeciwka zatrzymuje się przy nim i z szerokim uśmiechem gestykuluje pokazując na nas. Staruszek odwraca się i speszony odskakuje na bok. Chyba nawet nas nie słyszał, ale bez przesady – te kilka metrów moglibyśmy jeszcze tak sunąć za nim. Pierwsze wrażenie co do mieszkańców? Są niesamowicie życzliwi. I mimo że się na nas gapią (patrzą to za mało powiedziane), to jednak często się uśmiechają i machają do nas. Nie lubię być w centrum uwagi, ale tutaj jakoś ta ich życzliwość niweluje nasze rzucanie się w oczy.

Tama Wadi Dayqah Dam

Z Quriyat mamy kilkadziesiąt kilometrów do kolejnej ostoi ciszy i spokoju – tamy Wadi Dayqah Dam. W weekendy (piątki i soboty) musi tu być raczej tłoczno ze względu na piękne okoliczności przyrody i zamiłowanie Omańczyków do rodzinnego biwakowania, dzisiaj jednak jest pustawo. Cisza, spokój, tylko kilka samochodów i garstka osób siedzących na kocach rozłożonych w cieniu drzewek. Poza nami nie ma tu żadnych zagranicznych turystów, więc znów wzbudzamy zainteresowanie.

Zanim jednak dotrzemy do parkingu, zaraz za bramą wjazdową trafiamy na wielką tablicę informującą między innymi o zakazie ruchu pojazdów. Już mamy zawracać, gdy nadjeżdżający z naprzeciwka wojskowi machają do nas, że mamy śmiało jechać do przodu. No to jedziemy, aż pod samą tamę. Jest wielka, ale dopiero po dotarciu na właściwy parking można ocenić jej rozmiar i rzucić okiem na piękną okolicę pełną kolorowych skał i palm daktylowych w suchej obecnie dolinie – wadi.

Zostawiamy auto na parkingu i za jakąś omańską rodziną idziemy rzucić okiem na widoki z góry tamy. Jest pięknie. Wody w zbiorniku nie ma za wiele – w bardziej mokrych okresach przelewa się górą i spływa schodkową konstrukcją w dół doliny, teraz jednak lustro wody znajduje się dużo poniżej brzegu tamy. Moją uwagę odwraca na chwilę jakiś ptak z niesamowicie niebieskimi piórami na skrzydłach. Przygląda się nam równie zaciekawiony co i my jemu. Podjeżdżamy jeszcze na górę do centrum odwiedzających z lądowiskiem dla helikopterów. Tu to już w ogóle nikt się nie kręci.

Tama wadi Dayqah Dam ukończona została w 2009 roku. To największa zapora w całym kraju! Ponoć 600 000 m³ betonu walcowanego zostało tu umieszczone w krótkim okresie między styczniem 2008 a majem 2009 roku. Większa częsć zapory została jednak ukończona do grudnia 2008 roku – szybko się uwinęli, tym bardziej że większość prac wykonywano w nocy, przy niższych temperaturach i użyciu dodatkowego chłodzenia.

Wadi

W drodze dalej trafiamy na pierwsze wielbłądy, kolejne osły, kozy, zdarzają się czasem nawet owce. Zjeżdżamy z głównej trasy – głównie dla leja krasowego Bimmah Sinkhole ale też i dla widoków. Z trasy szybkiego ruchu nie uda się nam zobaczyć plaż. A akurat właśnie trwa odpływ. Przejeżdżamy przez kolejne i kolejne wadi. Wadi to nic innego jak dolina rzeczna. Teraz w większości są suche, ale w okresach intensywnych deszczy wadi wypełniają się wodą, która przelewa się bardzo często przez drogi. Widać, w których miejscach może się to zdarzyć, bo nie dość, że przed wadi ustawione są znaki ostrzegawcze, to jeszcze brzegi drogi dodatkowo wzmacniają zabetonowane kamienie. Często zdarza się też, że pod drogą poprowadzony jest dodatkowy przepływ w postaci kilku rur o dużej średnicy i ustawione są słupki. Zasada przejazdu jest wtedy prosta – jeśli poziom wody sięga czerwonych oznaczeń na słupku, nie wolno przejeżdżać.

Docieramy w końcu do Bimmah Sinkhole – urokliwego leja krasowego wypełnionego wodą. Ale o tym już w kolejnej części.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli zostaniesz tu ze mną na dłużej i pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Komentarze do: “Oman: Fort w Quriyat i Wadi Dayqah Dam”

  1. Ciekawie, nigdy nie myśleliśmy o tym kierunku, może jednak kiedyś też tam polecimy :) Bardzo przydatne informacje! Pozdrawiamy :)

    1. Monika Borkowska

      Zdecydowanie warto! Dla mnie Oman jest obecnie numerem dwa spośród wszystkich dotychczas odwiedzonych krajów. A co do przydatnych informacji – tworzy się właśnie mega poradnik z masą praktyczości ;)

Skomentuj